ODYSEJA W PRZESTRZENI


Lecimy malutk� awionetk�. Wysoko w g�rach podmuchy wiatru wstrz�saj� ni� niczym pi�rkiem. Czasem lecimy zaledwie kilkadziesi�t metr�w nad �nie�nymi stokami g�r Kichatna. Nie ukrywam - w czasie gwa�townych turbulencji szukam klamki w drzwiczkach przy moim siedzeniu. Je�eli b�d� mia� szcz�cie, uda mi si� wyskoczy� z samolotu i spa�� w g��boki �nieg. Wol� wyskoczy� z pikuj�cego samolotu bez spadochronu, ni� si� w nim rozbi�. Na razie z zachwytem przygl�dam si� pot�nym granitowym �cianom w dole. Oddalamy si� od cywilizacji. Najbli�sze ludzkie osady zosta�y jakie� 100 kilometr�w za nami.

L�dowanie na lodowcu

Nie wysadz� was na tamtym lodowcu, - m�wi nasz pilot Paul Roderick. - Za ma�o miejsca, poza tym jeszcze nikt tam nie l�dowa�. Wierzymy mu �lepo - to podobno najlepszy lotnik na Alasce. L�dowanie na s�siednim, „wygodniejszym” lodowcu i tak wydaje si� karko�omnym zadaniem. Z g�ry wygl�da on na w�ski pasek �niegu, a drog� do niego zagradzaj� postrz�pione tysi�cmetrowe �ciany. To one s� naszym celem. Naszym marzeniem. Teraz jednak my�limy wy��cznie o tym, �eby si� o nie nie rozbi�. W ko�cu l�dujemy na lodowcu Shadows. Samolot ostro�nie siada w �wie�ym �niegu. Suniemy jeszcze jakie� 100 metr�w na specjalnych p�ozach. Paul odwraca si� do nas i daje zna�, �e mo�emy ju� wyskakiwa�. Trzeba wy�adowa� ponad 350 kg sprz�tu. Wyskakujemy prosto w g��boki �nieg i „toniemy” w nim po pas. Teraz ju� nie ma odwrotu - samolocik, kt�ry ledwo wystartowa� z lotniska, tutaj, na �nie�nym pasie startowym i przy pe�nym obci��eniu nie mia�by szans na oderwanie si� od ziemi. Paul si� spieszy, �nieg jest ma�o stabilny, wi�c nie wy��czy� na-wet silnika. Ostatnie pytanie przed odlotem: Czy na pewno dobrze si� czujecie? No w�a�nie, czy my na pewno dobrze si� czujemy? Na prawie miesi�c zostajemy sami w dolinie. W tym roku nie by�o tu jeszcze �adnego cz�owieka. Raczej nie ma szans, �e razem z nami pojawi si� tu jaka� inna wyprawa. Kichatna to dzikie miejsce zareklamowane swego czasu przez ameryka�ski Climbing jako najtrudniejsze �ciany Ameryki. Kilkadziesi�t kilometr�w dalej na lodowcu Ruth trwa „obl�enie”: rozstawione na sta�e namioty bazowe, kilkaset os�b pnie si� po wydeptanych stokach Denali. Tymczasem Kichatna czeka w ciszy. Pot�ne cienie przesuwaj� si� po �niegu lodowc�w Cul de Sac (dawniej Cool Sac), Sunshine, Monolith, Shadows... Niekt�re �ciany Kichatny maj� po tysi�c metr�w wysoko�ci. Pierwsza droga na g��wny masyw Kichatna Spire powsta�a ju� w roku 1966, ale dopiero w latach 70-tych wytyczono pierwsze powa�ne drogi. Dzia�ali tu m.in: Andy Embick, Jim Bridwell, Charlie Porter. W tej chwili w ci�gu roku pojawia si� tu zaledwie kilka zespo��w. Ka�dy z nich musi si� zmaga� z ka-pry�n� pogod�: burzami, �nie�ycami, deszczem. Niekt�rzy przesiedzieli ca�y wyjazd w namiotach.

Prosty plan, dobrana ekipa

Nasz plan jest prosty - jeste�my przygotowani na wielko�cianow� wspinaczk� w stylu Big Wall. W wielkich transportowych worach czekaj� dwa portaledge i kilkadziesi�t kg wyrafinowanego sprz�tu do wspinaczki. Jest nas trzech. Nie mamy �adnej ��czno�ci ze �wiatem zewn�trznym, �adnego telefonu. Tylko umowa z pilotem - ma przylecie� po nas za miesi�c. Roderick obiecuje dodatkowo, �e za dwa tygodnie przeleci nad g�rami, �eby sprawdzi� jak sobie radzimy. Na takiej wyprawie podstaw� jest dobrana ekipa. Wspinaczka w z�ym towarzystwie mo�e by� koszmarem. Nam samotno�� we trzech nie przeszkadza... Marcin Tomaszewski jest w tej ekipie najwi�kszym twardzielem. Niekt�rzy uwa�aj� go za najlepszego polskiego alpinist� m�odego pokolenia. W naszych rodzinnych Tatrach ws�awi� si� szalonymi sol�wkami, na jakie wybiera si� niezale�nie od pogody. Wytyczy� wiele nowych dr�g big wall m.in. na Grenlandii, Ziemii Baffina czy w Pakistanie. Krzysiek Belczy�ski jest jego partnerem na wi�kszo�ci wypraw. Sam jest profesorem na uniwersytecie w Chicago i wielkim zapale�cem. Co weekend robi wypady w ska�ki. Wsiada w jeepa i przeje�d�a nawet 2000 km. Przez dwa dni wspina si� po jakiej� „�miertelnej” hak�wie, zje�d�a, wskakuje za kierownic� i zn�w 2000 km. Powiedzcie sami, czy mo�na go pos�dzi� o brak zapa�u? Krzysiek jest pasjonatem �ycia w �cianie, uwielbia styl „hotelarski”. Portaledge s� jego ulubion� zabawk�. Nie spieszy si� - �ycie w g�rach wyra�nie mu s�u�y.
Jeszcze ja. Jestem wspinaczem i fotografem. Przez ostatnie kilkana�cie lat koncentrowa�em si� g��wnie na klasycznej wspinaczce skalnej, zawsze w pi�knych krainach, zawsze w poszukiwaniu przygody.

Miesi�c w lod�wce

Zak�adamy baz� na lodowcu. Przy pomocy sa� w ko�cu uda�o si� doci�gn�� sprz�t w miejsce, gdzie nie zasypi� nas lawiny. Poruszamy si� na rakietach �nie�nych - dzi�ki nim zapadamy si� tylko do kolan. Nasze namiociki co noc pr�buje przysypa� �nieg. Na zmian� z Marcinem je odkopujemy.
Therm-a-rest’y izoluj� nas od lodowca, na kt�rym stoi namiot. Mimo to pod materacami wytapia si� l�d, a pod ka�dym z nas z nocy na noc powi�ksza si� dziura. �pimy w ma�o wygodnych lodowych ��kach. Czasami temperatura spada do minus 20. Przygotowywanie posi�k�w na lodowcu, szczeg�lnie rano, gdy trzeba zdoby� si� na odwag� opuszczenia cieplutkiego �piwora, bywa ci�kim do�wiadczeniem. Lodowate garnki wych�adzaj� r�ce. Wyj�cie przed namiot jest poprzedzone ca�� procedur� ubierania - zanim za�o�� wszystkie warstwy mijaj� d�ugie minuty. No tak, sp�dzimy miesi�c w lod�wce, �artujemy. Przedsi�wzi�cie ma posmak „arktycznej” wyprawy. Mamy �wiadomo��, �e jeste�my tutaj sami i mo�e si� zdarzy�, �e pozornie ma�a komplikacja, co�, czego w sprzyjaj�cych warunkach nawet by�my nie zauwa�yli, mo�e sta� si� du�ym problemem. Z�amana noga, rozdarty namiot, brak paliwa do maszynek... Droga do cywilizacji prowadzi przez g�ry i g�ste lasy. �ciany wok� s� po prostu zbyt pionowe, aby przej�� je ot tak. Trzeba by si� wspina�, a p�niej mieliby�my przed sob� spor� gromadk� nied�wiedzi. Podobno grizzli ludzi nie jedz�. Tak czy inaczej jeste�my zdani na samolot, kt�ry mo�e tu l�dowa� tylko podczas dobrej pogody. Przed nami cel. Strzelisty, g�adki i ma z tysi�c metr�w. Podobno nazywa si� Citadel i, jak nazwa wskazuje, wygl�da jak warownia. Niewiele o niej wiemy, przed samym odlotem pilot poda� nam tylko nazw� i powiedzia�, �e prawdopodobnie jest ju� na niej jaka� droga. Pocz�tkowo planowali�my wspinaczk� na niezdobyt� po�udniow� �cian� Kichatna Spires, ale teraz plan si� zmienia. Jeste�my urzeczeni Cytadel� - jest smuk�a jak niewiasta. Linia drogi, kt�r� wypatrzyli�my przez lornetk�, prowadzi samym �rodkiem monolitu. Szacujemy wysoko�� i ilo�� dni, kt�re b�d� potrzebne by wej�� na szczyt - musimy wiedzie�, ile sprz�tu i jedzenia zabra� z bazy. Wygl�da na to, �e musimy te� holowa� kilkadziesi�t kg �niegu z lodowca. Cytadela jest tak g�adka, �e nie ma na niej �adnych p�ek, na kt�rych le�a�aby „woda”. Po czterech dniach por�czowania w burzy �nie�nej, pogoda si� poprawia. Teraz podej�cie pod �cian� staje si� niebezpieczne. Lawiny spadaj� szczeg�lnie po po�udniu, gdy roztopiony �nieg odrywa si� od ska� setki metr�w nad nami. Kt�rego� dnia jedna z nich porywa nasz zostawiony pod �cian� sprz�t. Po godzinie szukania udaje mi si� odkopa� cz�� ekwipunku. Opuszczamy baz�. Wchodzimy w �cian� i pewnie nie zjedziemy na d� przez d�u�szy czas. Niepokoj� si�, �e nasze namioty w ci�gu kilku dni zupe�nie znikn� pod �niegiem. Nie wiemy, czy to wytrzymaj�. Tak czy inaczej, po zej�ciu ze �ciany musimy je znale��. Zostawili�my tam spore zapasy jedzenia i paliwa. Sklejam kilka traser�w i wbijam je obok namiot�w, mo�e chocia� one zostan� nad powierzchni� �niegu...

Na �cianie jak w domu

Uciekamy do g�ry, na czyst� po�udniow� �cian�. Rozbijamy portale. �ciana nie b�dzie �atwa, ale ju� wypatrzyli�my cieniutk� szczelin�, po kt�rej mo�na b�dzie si� wspina�. Jeszcze nie wiemy, czy zmieszcz� si� w niej palce czy mo�e tylko najcie�sze haki... Humory dopisuj�. Portaledge wibruj� od �miechu. Rozmawiamy g��wnie o kobietach, podobnie jak wi�kszo�� m�odzie�c�w pod ka�d� szeroko�ci� geograficzn� Przygoda dopiero si� zaczyna, dopiero tu na �cianie czujemy si� jak w domu. Wspina� si�, wspina�... G��wny monolit Citadel ma 700-800 m wysoko�ci. W �rodkowej cz�ci �ciany nasze manewry zaczynaj� przypomina� znajomy obrazek z przestrzeni kosmicznej. Pami�tacie zdj�cie, na kt�rym astronauta wychodzi na zewn�trz statku w kosmosie i w�druje po jego zewn�trznych �cianach przyczepiony na linie? Bujamy si� w powietrzu zupe�nie tak jak on. Pod wiecz�r wracamy do swojej bezpiecznej „kapsu�y”. Portale wisz� jakie� 500 metr�w nad lodowcem. G�adkie �ciany maj� t� prze-wag�, �e ca�y z�om przelatuje za plecami... Tylko malutkie kamyczki od czasu do czasu uderzaj� w poszycie namiot�w... To ju� trzecia noc w drugiej kapsule, jeste�my zm�czeni. Ca�e szcz�cie pogoda dopisuje. Rano powoli odpinam suwak i wychylam si� do wora z „wod�”. S�o�ce nagrzewa �ciany wisz�cych namiot�w. Zanim przygotujemy herbat�, trzeba „zdoby� wod�”. Zebrany na lodowcu �nieg zamieni� si� w l�d, teraz wyr�buj� go czekanem kawa�ek po kawa�ku. S�o�ce wschodzi. Z ka�d� chwil� lodowiec nabiera blasku. Kobierzec szczyt�w ci�gnie si� a� po horyzont. Jest przepi�knie. Kt�rego� dnia na �cianie pojawiaj� si� motyle. W pierwszej chwili nie wierzymy w�asnym oczom. Na tej smaganej wiatrem �cianie te delikatne stworzenia s� jakby nie na miejscu. Wisz� przyklejone do ska�y, nieruchome, jakby martwe. Motyle, ca�e stada... Gdy mijamy je zdobywaj�c kolejne metry �ciany, nie wiemy, czy �yj�, czy mo�e pojawi�y si� tu, aby umrze� zamro�one na wietrze. Zainspirowani ich obecno�ci� ju� za tydzie� ochrzcimy nasz� drog� poetyck� nazw�: „Ostatni Krzyk Motyla”. Pod koniec monolitu ska�a staje si� krucha. Po wyj�ciu z wielkiego zaci�cia w okolicy trzeciego biwaku wszystko wko�o zaczyna dudni�. Ca�� �cian� pokrywaj� odstrzelone tafle gra-nitu. Marcin prowadzi delikatn� A3. Po delikatnej wspinaczce na ca�� d�ugo�� liny pr�buje za�o�y� stanowisko. Wbija spita (hak do asekuracji), ale ska�a jest zbyt mi�kka. Ko�ek zaczyna si� rusza� jak w piachu. Mimo to Marcin delikatnie zawiesza si� w spicie i pr�buje dobi� nast�pny hak. Ko�czy prac�, si�ga po karabinek i... spada. Ruchomy spit wylecia� sekund� za wcze�nie... Stanowiska ponad monolitem niepokoj� nas coraz bardziej. W ko�cu zaraz b�dziemy z nich holowa� ca�y sprz�t. Ale jak powiesi� trzy osoby i jakie� 150 kg sprz�tu na dw�ch ruszaj�cych si� hakach? Dwa wyci�gi drogi przyprawiaj� nas o palpitacje serca. Raz kilkunastotonowy g�az wisi nad nami zaklinowany na ma�ym kamyczku, Chris Belczynski wrzuca friendy prosto pod niego, podobno wypatrzy� jak�� szczelin� pod spodem. „P�ynie” w skupieniu. Stara si� nie dotyka� ska�y. Wisimy pod nim... Potem Chris nazwie ten wyci�g „Dress me right or death to your partner”. Powinien raczej zmieni� nazw� na „Dress me right or end of the story”. W razie upadku w tamtym miejscu nasz team po prostu przesta�by istnie�.

Po prostu do g�ry

Ostatnia kapsu�a. Turnia ponad monolitem okazuje si� tylko kolejnym przystankiem w kierunku szczytu. Teraz czeka na nas kilka wyci�g�w alpejskiej grani�wki i lodowe kuluary. Wci�� nie wida� szczytu, g�rna cz�� �ciany jest do�� skomplikowana topograficznie. Na niebie pojawia si� awionetka. Przelatuje niedaleko. To pewnie Roderick. Teraz ju� wie, �e �yjemy. Na pewno widzia� portale wisz�ce na �cianie... Za kilka dni samolot zn�w kr��y nad lodowcem, obserwujemy go ze �ciany. L�duje. Z awionetki wysiadaj� cztery malutkie ludziki. Kr��� wok� samolociku. Wyrzucaj� sprz�t na �nieg. Jeden z nich znika w kabinie i odlatuje. Na bia�ym �niegu zostaj� trzy male�kie kropki. Z perspektywy 700 metr�w s� mniejsi od mr�wek. Mamy niespodziewane towarzystwo. Team Walijczyk�w: Twid Turner, Stu McAleese i Ollie Sanders rozbijaj� namioty na �niegu. Ju� za kilka dni uratuj� nasz� baz�, odkopuj�c za�amuj�ce si� pod �niegiem namioty. W�a�ciwie przez ca�y dzie� nie wiemy, gdzie jest szczyt, idziemy po prostu do g�ry. W ko�cu wbijam czekan w miejscu, gdzie �nieg si� urywa. Patrz� w przepa��. Pode mn� roz-ci�ga si� widok na nieznan� dolin�. Bia�y j�zor pod spodem nazywa si� Cul de Sac. Po dwunastu dniach nieprzerwanej wspinaczki w ko�cu stajemy na szczycie. Pogoda jest doskona�a. Jeszcze wczoraj wiatr zdmuchiwa� nas ze �ciany. Dzi� jest spokojnie, umilk�y nawet lawiny. S�o�ce roz�wietla krajobraz ods�aniaj�c �nie�n� kurtyn�. Kichatna jest ol�niewaj�ca, przed nami stoj� dziesi�tki tysi�cmetrowych �cian, niekt�re wci�� niezdobyte. Robimy herbat�. Krzyczymy z rado�ci. Podczas zjazd�w na biwak zaczyna si� burza �nie�na. Wyczerpali�my sw�j pogodowy kredyt. Wiatr uderza w portaled-ge podnosz�c je razem z nami. Jeste�my przymusowo za-mkni�ci w namiotach. Wisimy ca�y kolejny dzie�. Zjedli�my resztki jedzenia. Ostatnia torebka herbaty idzie na trzech. Ostatni Snickers i okruchy te�. Zasypuje nas �nieg. Marcin ma problemy ze starym odmro�eniem. Jego �piw�r jest mokry od skraplaj�cej si� pary... Zapada decyzja. Nast�pnego dnia, niezale�nie od pogody, zwijamy sprz�t i zje�d�amy. Rano, zasypywani py�owymi lawinkami zwijamy ob�z. Widoczno�� tylko na 20 metr�w. Ka�dy jedzie ze swoim ci�kim worem. Liny s� mokre. R�ce przemarzaj�. Co jaki� czas blokuj� �semk� i ogrzewam palce. Zje�d�amy mokrzy, ale szcz�liwi. Je�eli tylko znajdziemy namioty bazowe, czeka nas przytulny nocleg. Po ca�ym dniu, um�czeni stajemy na lodowcu. Po prawie dw�ch tygodniach w powietrzu dziwnie stoi si� na ziemi. Nogi si� odzwyczai�y. Podobno kosmonauci maj� przygotowany na t� okoliczno�� specjalny trening. My mamy nad nimi przewag�. Mo�emy wyrusza� w przestrze� znacznie cz�ciej. Ju� za kilka tygodni b�dziemy wisie� na innej �cianie. Trening chodzenia po r�wnym nie ma sensu.

 >>> powr�t do strony g��wnej

 

DK MEDIA 2004